Nie wiem, czy kiedys wystarczy mi odwagi,
By opisac noce duszne od lepkich marzen o niej...
Przescieradla, nie zawsze przypadkiem plamione
I tesknote, która wysysa oczy spod powiek...
I gdy tak pisze, robi sie jasno,
A tramwaj rzezi hejnal poranka w glebi ulicy...
Slonce rozlewa cala zlocistosc,
A w mózg powoli wwierca sie kac,
Blask slonca jak hektolitry piwa ,
A caly wszechswiat zamkniety w barze âSwiatâ.
Miasto serwuje swoja opowiesc
W kuflach tak kruchych, jak moje obietnice,
Ból i cierpienie kazdej sekundy,
Cale to, zasranie piekne zycie...
Nie wiem, czy kiedys wystarczy mi odwagi,
W przesikanych spodniach, z zaschnietym pawiem we wlosach
Nie poczuc zadnych wyrzutów sumienia,
Po prostu wsluchac sie w glos, którym wszechswiat wciaz mówi do nas...
I gdy tak pisze...
Slonce rozlewa...
Nie wiem, czy kiedys wystarczy mi odwagi,
Stanac w otwartym oknie, byc wiernym sobie...
I odleciec na skrzydlach pasiastej pizamy,
W chmurze golebi, bez cienia strachu, na tamta strone...
I gdy tak pisze...
Slonce rozlewa...